wtorek, 6 marca 2018

Opel Insignia w Bovenden





Dziś historia pewnego starszego pana z Krakowa, który upatrzył sobie opla insignie (benzyniaka -bardzo słusznie) u handlarza. Handlarz był z rodzaju tych opalonych, co stwierdziłem przez telefon. To jednak nie odstraszyło mojego klienta i słusznie, bo samochód był jak się okazało w porządku - zresztą mam wrażenie, że opalonym handlarzom nie chce sie pracować ani nad wyszykowaniem pojazdu, ani nad kręceniem licznika i innym kamuflarzem, to jest walka o przeżycie i kto szybciej kupi coś na handel (i przy odrobinie szczęścia szybko sprzeda) ten w ogóle kupi i po prostu się utrzyma. Więc samochód był przywieziony z miasta 300km dalej, nie był wyszykowany i odpicowany ale miał nawet jakieś zimówki na pace i w schowku zeszyt serwisowy, który pięknie wszystko rozjaśniał.

Zorganizowałem całe spotkanie i przejazd na miejsce moim samochodem, klient przyjechał świtem pociągiem do Drezna, ruszyliśmy w drogę. Jak na starszego, doświadczonego człowieka przystało, klient zawczasu wszystko sobie pięknie zaplanował - nie chcąc szwendać się po dworcach z kupą gotówki po kieszeniach przeszedł się do swojego banku w Polsce, założył specjalne konto €, upewnił się kilka razy, że bez problemu wypłaci sobie pieniążki w bankomacie na terenie Niemiec, wpłacił sobie na to konto pieniądze i dziarsko ruszył po samochód. O tym wszystkim niestety nie wiedziałem, myślałem, że jak większość klientów jedzie normalnie z gotówką. Nie zdążyliśmy wyjechać poza Drezno kiedy tak od słowa do słowa ta sprawa wyszła. Zrobiło mi się słabo (wiadomo, że przy takiej odległości z dowozem moja usługa nie jest tania więc jest w moim interesie, żeby klient wrócił nowym autem a nie pociągiem) i powiedziałem mu od razu, że będą kłopoty, bo nawet ja mieszkając w Niemczech i mając tu przez lata kilka kont bankowych nie jestem w stanie na zawołanie wypłacić sobie z bankomatu czy w dowolnej filii 6,5 klocka.

Skończyło się tak, że 50km przed celem obdzwoniłem placówki bankowe (okazało się że bank XYZ w Polsce to wcale nie to samo co bank XYZ w Niemczech, pomijając, że XYZ dokonał fuzji z bankiem ABC więc dupa zimna), potem telefonicznie naiwnie wypytałem handlarza, czy da się zapłacić za auto przelewem (oczywiście, że się nie da, bo każdy opalony handlarz najczęściej jest takim półoficjalnym handlarzem, a w każdym razie jego dochody na pewno takie są, więc zostawianie śladów w systemie bankowym byłoby nierozważne). 10km przed celem, w Getyndze w centrum handlowym zaatakowaliśmy 2 bankomaty, z których mój klient jakimś cudem wycisnął w sumie 3000€, usiłując się jednocześnie telefonicznie dowiedzieć od swojego banku w Polsce, co to ma wszystko znaczyć. Jednak bank nie miał do siebie żadnego zarzutu i to jest chyba standard. To zresztą jeden z powodów dlaczego nie mieszkam w Polsce - wszechobecna niesolidność, niesłowność, burdel, przekręt, oszustwo i naciąganie ludzi, nie chronionych przez państwo. 3000€ to było naturalnie za mało. Powie ktoś, że powinienem uprzedzić klienta. Ale postawcie się w mojej sytuacji: klient jedzie sam do obcego kraju, ma się spotkać z obcym człowiekiem (czyli ze mną) w obcym mieście, a ten obcy człowiek go namawia, żeby koniecznie miał przy sobie kasę w gotówce - dla mnie takie namawianie byłoby mocno niezręczne.

Zahaczamy jeszcze 2 inne bankomaty, które odmawiają współpracy (choć są sprawne :), wreszcie trafiamy na ubitą ziemię do opalonego handlarza. Robimy jazdę próbną, auto jest ok, klient proponuje opalonemu wpłatę zaliczki 1000€ i podpisuje umowę, którą zawczasu przygotowałem. Jak to mam z zwyczaju angażuję się emocjonalnie i domagam się od opalonego jakiegoś kwitka wpłaty tej kasy, więc kwitek nam w końcu daje, ale o jakiejkolwiek pieczęci możesz zapomnieć. Reakcją jest standardowa gadka, że "my tu sprzedajemy masę aut za dużo większe pieniądze więc o co ci chodzi". No, ale klient jest dużo starszy ode mnie, nie chce żadnych kłótni czy problemów i nie jest tak pryncypialny jak ja. Więc i ja odpuszczam. A klient zapowiada się na za tydzień po odbiór auta, transport ma sobie zorganizować we własnym zakresie (blablacar itp) a opalony ma mu nawet pomóc w formalnościach w urzędzie na miejscu.

Tydzień później klient prosi jednak o pomoc i ponowną wspólną podróż do Bovenden, bo nie poradził sobie inaczej. A więc jedziemy, tym razem z gotówką. Na miejscu klient próbuje jeszcze o parę rzeczy do samochodu dopytać, jednak opalony robi wielką łachę, jest strasznie niezadowolony, że nie dość, że musiał tydzień trzymać auto na placu, to jeszcze klient ośmiela się go pytać gdzie jest zmieniarka płyt CD. A w ogóle to on ma klientów (!) i musi lecieć. Czuję, jak gotuje mi się krew, staję przed opalonym i chcąc zadrwić sobie z niego mówię podniesionym głosem: "ty handlarz, ja klient", celowo imitując łamany niemiecki opalonych handlarzy w Niemczech (choć akurat jego niemiecki był niezły, ale czasem menda ze mnie). Opalony idzie, przychodzi jego koleś, który opalony nie jest bo z Serbii, i zaczyna się gra w dobrego i złego policjanta. Że tak naprawdę to kolega ma problemy osobiste, że nawet on wspólnik z nim już nie wytrzymuje i takie tam brednie. Jedziemy do urzędu i załatwiamy formalności, klient wraca do domu autem i jakiś czas później przysyła mi fotografię już zarejestrowanego w PL samochodu, którą widzicie powyżej tego wpisu. Kurtyna.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz